Gruzja, Kobi

lodowy tunel

2 listopada 2010; 2 531 przebytych kilometrów




truso



I jak tu zawrócić, skoro najciekawsze dopiero przed nami?!
Robię jeszcze kilka fotek na dużym zoomie, żeby choć na zdjęciu zobaczyć to, co mieliśmy zobaczyć z bliska.
Soldaty rozwiązały nam problem czasowy, bo właściwie powinniśmy już wracać, żeby zdążyć na czas. Do Wasilija zadzwonić nie ma jak, bo zasięgu tu echo, co mi się nawet podoba. Źli trochę jesteśmy, że nas zawrócili, bo chcieliśmy dojść jednak nieco dalej, nawet do pierwszej wioski się nie udało. Niestety ciężarówy widać na horyzoncie przez długi czas, a w wiosce obok ruin jest posterunek - widać go na fotce. Domki z kolei na jakieś wymarłe wyglądają. Nie chcemy podpaść, więc grzebiemy się, ale jednak zawracamy.
Nie ma jednak tego złego, jak się potem okazało...

Wracamy błotnistą drogą. Zatrzymuję się kilka razy, żeby posłuchać ciszy. Jest niesamowita, zero odgłosów ludzi, zwierząt, tylko wiatr hulający wśród gór. Choćby po to, żeby tego doświadczyć warto było tu przyjechać!!! Cudownie!

Znów musimy przekroczyć strumyk, więc zbaczamy z drogi na górę. A tam daleko stoją jakieś budy, nie widać z tej odległości, ale idziemy zobaczyć co to, bo teraz z kolei czasu mamy nieco za dużo. Dochodzimy do bardzo dziwnego miejsca. Stoi tu jakiś barak bez ścian i dachu, z metalowym łóżkiem w środku, obok jakiś drugi, mniejszy. I zaorany kawałek łąki, częściowo ogrodzony, ze strachami na wróble wokół. Hmm, nie podoba mi się tu ani trochę, więc nawet nie włazimy na to zaorane, tylko oddalamy się w stronę strumyka. Ciężko to wytłumaczyć i możecie się śmiać (dla mnie też było to okropnie dziwne), ale gdy odeszliśmy to jakby jakiś ciężar mi z duszy spadł...

Strumyk udało się przekroczyć bez większych strat ;) Idziemy popatrzeć na zakole rzeczki. Z południa spływa do niej skalna rzeka, prawdopodobnie naniesione wapienne osady spływające z wodą z gór. Wygląda to jak morze z małymi falami - kapitalne!
W dali pod górą widać wielką bardzo czarną dziurę pod śniegiem (widzieliśmy ją już wcześniej, ale wtedy grzecznie poszliśmy dalej). Może to jaskinia? Idziemy oczywiście zobaczyć. Im bliżej, tym większe zdziwienie - dziura okazuje się lodowym tunelem, z którego wypływa strumyk! Może zbyt mądre to nie jest, ale włazimy do środka, choć ciężko, bo kamienie mocno oblodzone, ale jakoś się udaje. Ech, co za fantastyczne miejsce!!! Piękne i niesamowite! Natychmiast przypomina mi się (z przymrużeniem oka) pierwsza część Sagi O Ludziach Lodu ;) Czegoś takiego w życiu jeszcze nie widziałam! Latarki idą w ruch, tunel kusi bardzo, można by pójść w górę, ale jednak rozsądek zwycięża, bo przecież tak na dobrą sprawę w każdej chwili może się to wszystko zawalić? Ze ścian zwisają sopelki, strumyk szumi, staramy się za głośno nie gadać.
I pomyśleć, że nie dotarlibyśmy tu, gdyby soldaty nas nie zawróciły... ;)

Nie chce się wracać, tak tu pięknie, ale czas już teraz zaczyna nas gonić, słonko coraz niżej, dolina zaczyna tonąć w cieniu. Mieliśmy zatrzymać się na słonku na mały posiłek, ale teraz jemy kawałki czekolady w biegu, napełniamy jeszcze butelki wodą ze strumyka, jeszcze kilka fotek, bo na łące są malowniczo rozrzucone czerwonawe głazy i trzeba jak najszybciej wracać, bo spotkanie z Wasilijem już za godzinę. Nad głowami przeleciał nam śmigłowiec wte i we wte. Ciekawe po co leciał? Kładka nad pierwszym strumykiem teraz jest wynurzona z wody, więc można spokojnie po niej przejść.
Wasilij już na nas czeka, nie poznaliśmy go z początku, bo zdjął koguta taxi z dachu. Odkrywamy jeszcze miejsce, gdzie lądowisko mają śmigłowce, stoją tam dwa.
Wracamy do Stepancminda. To stara nazwa Kazbegi, która teraz wróciła po czasach komuny - tak zażyczyli sobie mieszkańcy. Na ulicach krówki i owieczki, wszyscy wracają do domu, bo niedługo zmierzch.
W domu już czeka na nas obiad, smażone pyry, kura, omlet z kiełbaską i ziołami, sałata, owczy serek - mniam!!! Na koniec Wasilij przynosi jeszcze cały dzban domowego pysznego wina! Ech, żyć nie umierać ;)